M.S.: Jak długo trwa Pańska przygoda z fotografią?
Andrzej Tyszko: Moja przygoda z fotografią trwa nieprzerwanie od 1969 roku. Natomiast album dokumentuje ponad 30 lat mojej pracy z muzykami. na początku to było typowo amatorskie fotografowanie. Chodziłem po mieście i robiłem zdjęcia rzeczy, które zwróciły moją uwagę. Chodziłem po jakiś starych ruinach, fotografowałem kominy.
Czyli zaczynał Pan, jak każdy pasjonat fotografii
Tak, tylko wiele osób zaczyna fotografując mamę, tatę, członków rodziny, a ja starałem się szukać różnych ciekawych tematów w przestrzeni.
Przygoda z muzyką trwa już więc ponad 35 lat. To dosyć szeroka perspektywa czasowa. Wszystko się w tym czasie zmieniało. Zmieniały się gatunki muzyczne, idole, ale i fotografowani przez Pana muzycy podlegali w tym czasie przeobrażeniom. W Pańskim albumie znajdujemy nazwiska najbardziej znanych postaci muzyki m.in. lat 80-tych i 90-tych. Faktycznie zdjęcia jakie oglądamy nie mają charakteru reportażu, ale z punktu widzenia fotografa są one jeszcze ciekawsze, bo istnieje tu bezpośredni kontakt z podmiotem fotografii, którego nie ma w fotografii koncertowej, kiedy zdjęcia robi się z fosy.
Każdy człowiek, każdy muzyk, każdy obiekt mojej pracy to nowa przygoda. Ludzie, z którymi miałem przyjemność pracować są bardzo różni. Na każdego trzeba znaleźć nowy, bardzo indywidualny klucz. Tym bardziej, że miałem zawsze ambicję, żeby nie powtarzać siebie. Żeby każdemu wymyśleć coś, czego jeszcze nie wymyśliłem wcześniej. Poza tym, każdy przynosi na sesję ze sobą swój własny bagaż. Jeden jest skryty i się wstydzi i nie lubi kamery. Drugi opowiada o pierdołach a sesja go nie zajmuje. Trzeci, stara się lansować jak może, a jeszcze inny przybiera pozy wyćwiczone przed lustrem. Wiele osób jest zestresowany i pyta co chwilę a może tak będzie dobrze a może inaczej?
Wydawać by się mogło, że swoboda sceniczna przenieść się powinna na plan zdjęciowy. Stara się Pan jakoś rozluźniać osoby, które w czasie sesji są nadmiernie spięte?
Nauczyłem się tego przez te wszystkie lata. Fotografowani przez mnie ludzie szybko zaczynają czuć, że "to nie boli". Zauważają, że nie proponuję im rzeczy które są trudne, bądź niemożliwe do zrobienia, że to nie jest aż tak stresujące jak się wydaje i że wystarczy, że pobędą ze mną przez godzinę lub dwie. Rozmawiamy a ja w międzyczasie robię zdjęcia. W łagodny sposób i bez przymuszania kogokolwiek do czegokolwiek.
Na kolejnych stronach albumu mamy Korę, Staszka Sojkę, Janusza Panasewicza, Grzegorza Markowskiego, Marka Piekarczyka, czy Gosię Ostrowską. Postacie niezwykle barwne i niezwykle różne. Który z fotografowanych muzyków najbardziej utkwił Panu w pamięci?
Na pierwszym miejscu wymieniłbym Tomka Stańko. Przede wszystkim dlatego, że znamy się od początku i znaleźliśmy od razu wspólny język. Trochę jesteśmy jak bracia. mamy podobny sposób widzenia wielu rzeczy, rozumienia rzeczywistości i ludzkiej psychiki. Jesteśmy bardzo podobni. Widzimy się bardzo często a rozmawiamy ze sobą w zasadzie codziennie.
Ważna jest "chemia" między fotografem a modelem? Każde zdjęcie jest ingerencją w strefę intymną.
To na pewno i to bardzo, bo razem z tą chemią rodzi się zaufanie. Jak ono się pojawia, to juz człowiek nie boi się drugiego człowieka. Bez tego zaufania można trafić na dobra fotografię ale niekoniecznie.
Lata 80 te kojarzą się z wariackimi ekscesami muzyków. Oddział Zamknięty, Lady Pank, to mówiąc kolokwialnie były niezłe świrusy. Media lubiły opisywać ich hotelowe imprezy. Jak wyglądała praca z takimi osobami?
Niektórzy rzeczywiście byli nieco ekscentryczni, ale te opowieści, które krążą o nich, to są opowieści wykreowane przez ludzi zaskoczonych tą rockową rewolucją, ale takich, którzy zwyczajnie tego stylu, inności i ekscentryczności nie lubią. To wszystko byli normalni ludzie. Kiedy przychodzili do mnie nie byli gwiazdami. przestawali być gwizdami i stawali się zwyczajnymi ludźmi. A mnie zawsze chodziło by znaleźć w nich ludzi, ich istotę i wyraz. Tego się nie zobaczy, gdy ktoś robi miny do obiektywu. Robiłem więc zdjęcia między zdjęciami. Żeby utrwalić nie to, co chcą mi pokazać, ale to, co ja widzę. Kreowałem zawsze sytuację tak, by muzyk mógł się poczuć sobą.
Przyzna Pan, że czasy były inne, a ci ludzie nadawali kolorytu szarej komunistycznej rzeczywistości.
Jak najbardziej. Jednak koloryt to jedna rzecz a kontakt z fotografią i fotografem to rzecz całkiem inna. Muzyk może się ubrać w co chce, ja będę za nim po prostu podążał. Koloryt można pogodzić z pokazaniem prawdziwej ludzkiej twarzy. Pokazać gwiazdę, jako normalnego szlachetnego człowieka. tej szlachetności w ludziach szukam.
Jak wspomina Pan lata 80-te? ja osobiście darzę je dużym sentymentem.
Ja również. Tym bardziej, że to lata moich pierwszych sukcesów zawodowych. Pracowałem bez przerwy. Robiłem jedną sesję, a w międzyczasie projektowałem okładki kilku płyt. Tak było przez całą dekadę. Dwie sesje zdjęciowe w tygodniu i kilka projektów okładek, plakatów itp.
Mówiliśmy o ekscentrycznych artystach. W albumie znajdziemy kilka zdjęć Kory. Trudno chyba u nas o bardziej ekscentryczną wokalistkę.
Kora jest ekscentryczna, ale ma też bardzo silną osobowość. Ona, mówiąc jej językiem się nie "op..ala". Nie przebiera w słowach, bywa agresywna i nieelastyczna. Kiedyś mieliśmy takie jedno spięcie podczas sesji zdjęciowej. Chodziło o lustro, w którym mogłaby się widzieć, a ja się na jego ustawienie nie zgodziłem. Chciałem, by przestała myśleć o tym jak wygląda, ale by się ze mną połączyła mentalnie. Postawiłem na swoim. Bardzo się jednak lubimy. Przyznam, że to najsilniejsza z postaci, jakie fotografowałem.
To widać na twoich fotografiach
Dzisiaj jest już nieco inaczej. Kiedy fotografuję obecnie Korę, jest jak do rany przyłóż. Jest miła, ciepła i robi wszystko o co ją poproszę.
Kora dojrzała i stała się większą profesjonalistką. Ostatnie jej zdjęcia Pańskiego autorstwa są rewelacyjne.
Profesjonalizmu ale i doświadczenia. Lata, które spędziliśmy razem nauczyły ją, że może czasami odpuścić. Nauczyła się, że z mojej strony nie grozi jej nic złego i że może mi zaufać.
Ja lata 80-te wspominam przez pryzmat koncertów. Wtedy każdy koncert to pełna sala. No i pierwsze duże imprezy, takie jak Jarocin, Pop Session, Rock na Wyspie ale i inne jak chociażby Olsztyńskie Noce Bluesowe.
Niestety nie brałem w tym udziału.
Czyli klimatu koncertowego tamtych lat Pan nie poczuł?
Byłem raz w trasie koncertowej w Holandii i Belgii z TSA. Tam fotografowałem ich na scenie. Moja specjalność jednak to jest studio i wymyślone przeze mnie sytuacje oraz wymyślone przeze mnie oświetlenie i klimat.
Uważa się Pan za artystę, czy za rzemieślnika?
Ja jestem artystycznym rzemieślnikiem.
Bardziej metaloplastyka niż kowalstwo?
To na pewno. Ale nie mnie to osądzać. Postrzegam moją fotografię w kategoriach użytkowych. Nie mogę więc powiedzieć, że to jest czysta sztuka. Moim zadaniem jest pokazać człowieka w sposób piękny i z szacunkiem.
Mamy tu Hanię Banaszak. Bez wątpienia pokazana w sposób piękny, szlachetny i pełen szacunku. Jest tu taka, jaką ją odbierałem zawsze. Ciepła, miła i serdeczna.
Ona taka jest. Marek Niedźwiecki o moim albumie powiedział, że niesamowite jest to, że wszyscy są w nim piękni. U mnie każdy musi mieć charakter.
Trudno się z tym nie zgodzić. Tomasz Stańko na zdjęciach, to zdecydowany facet z charakterem. Poza tym ładny ni musi oznaczać urodziwy.
Nie szukam w ludziach ułomności. Stańko nie ma lęku i się nie kryguje.
Gosia Ostrowska, sceniczny wulkan energii. W studio fotografa również?
Niezwykle skromna, miła dziewczyna. W dodatku bardzo naturalna. Co innego występować przed jednym fotografem, a co innego przed 3 tysiącami fanów. Tłum porywa i oczekuje od artysty czegoś innego.
Ziemek Kosmowski. To może nie dla wszystkich tak znana postać jak wcześniej wspomniane, ale warto go tu chyba zauważyć, bo raz, że jest z Łodzi, a dwa to stworzył on dwa bardzo ważne w tamtym okresie zespoły. Pierwszy to punkowy Brak, a drugim nowofalowe Randez Vous.
Jak widać również trafił na karty albumu. Zawsze czułem potrzebę zrobienia czegoś, czego jeszcze wcześniej nie robiłem.
Maciek Maleńczuk, kompletny wariat.
Wariat, ale inteligentny i trzeźwo stąpający po ziemi. Widzący cały ból i złożoność otaczającej nas rzeczywistości. Typ utwardzonego nadwrażliwca.
W ciągu tych 35 pięciu lat zmieniła się też technologia. Dzisiaj robi się zdjęcia inaczej niż wtedy?
Nie w technologii problem. Mam wrażenie, że dzisiaj ta fotografia jest taka bezosobowa. Nie szuka się biskiego kontaktu z modelem. Są oni wobec tego jacyś tacy nieobecni. Dla mnie warunkiem koniecznym jest kontakt wzrokowy i łączność a także poczucie, że ten człowiek jest tu i teraz razem ze mną.
W oczy rzuca mi się jedna rzecz. Nie widzę u pana koloryzowanych zdjęć, których osobiście nie znoszę.
Siła zdjęć jest w ich autentyczności. Gdybym zaczął je podkolorowywać, czy szukać zewnętrznych atrybutów estetycznych, osłabiałbym prawdę z tych zdjęć płynącą.
Na zakończenie zapytam, jakie jest Pańskie największe marzenie? Kogo chciałby Pan jeszcze sfotografować?
Takich marzeń nie mam. Bardziej marzę o dobrych zdjęciach, które zostaną zapamiętane. Zawsze tego właśnie pragnę. Nie było moim marzeniem fotografowanie któregokolwiek z moich bohaterów. Zawsze to jakoś samo spadało na mnie. Miałem dużo szczęścia. Każde zlecenie stawało się dla mnie wyzwaniem.
To wyobraźmy sobie, że zamiast muzyków od jutra będzie Pan fotografował polityków.
Muzyka to tylko część mojej twórczej aktynowości. Polityków również fotografuję. Moje zdjęcia Aleksandra Kwaśniewskiego wygrały jego pierwsza kampanię wyborczą. Robiłem też sesje dla Włodzimierza Cimoszewicza, Krzysztofa Bieleckiego i Andrzeja Olechowskiego.
z panem Andrzejem Tyszko miał okazję z wielką przyjemnością porozmawiać Mariusz Strzępek
Napisz komentarz
Komentarze