W 2014 roku dwóch panów - David Leitch i Chad Stahelski – postanowiło nakręcić swój debiutancki film. Oparty na jasnej i prostej fabule "John Wick" był historią o byłym zabójcy na zlecenie, któremu gangsterzy wyrządzili personalną krzywdę. John chwyta za broń i ściga oprawców, wymierzając im sprawiedliwość jeden po drugim. Historia, zdaje się, opowiedziana już setki razy w wielu filach, nie miała szans na przebicie się. "Johna Wicka" wyróżniały jednak popisowe sceny akcji, a także choreografia walk. Czy to z pomocą broni palnej, białej, czy gołymi rękoma, widz zawsze czuł, jak mocny jest impet uderzenia. Słowem kluczowym była dynamika.
Po nakręceniu filmu, reżyserowie rozeszli się, zajmując oddzielnymi projektami. Stahelski przysiadł do nakręcenia "Johna Wicka 2", Leitch postanowił zrobić coś w innym klimacie, choć, patrząc na efekt końcowy, jabłko nie upadło tak daleko od jabłoni.
"Atomic Blonde" opowiada o tajnej agentce MI6, która zostaje wysłana do Berlina, by odzyskać wykradzioną listę szpiegów, a takze zbadać śmierć jednego z nich. Nadmieńmy, że jest rok 1989, trwa zimna wojna, a Mur Berliński jest na krawędzi zburzenia. Klimat tamtych czasów odwzorowany jest idealnie. Bohaterowie przemykają pośród szaroburych, brudnych uliczek, po których jeżdżą Wartburgi czy Mercedesy, wtapiają się w tłum punrockowej buntowniczej młodzieży, a z boomboxów sączy się muzyka Depeche Mode, Queen czy Duran Duran. Wrzucona w sam środek tego wszystkiego Lorraine Broughton musi nie tylko wykonać misję, ale jeszcze przetrwać w świecie, gdzie nie może ufać nikomu.
Po gorącym przywitaniu na lotnisku, Lorraine spotyka się z Davidem Percivalem, zawadiackim agentem brytyjskiego wywiadu, który stacjonując w Berlinie nieco za mocno wczuł się w klimat miasta. Dwójka szpiegów wsiada do Alfy Romeo 1971 Montreal i tu zaczyna się prawdziwy wyścig z czasem. By dotrzeć do wykradzionej listy blondynka będzie musiała zawrzeć niepewny sojusz z Davidem, po drodze nierzadko ocierając się o śmierć. To właśnie podczas starć "Atomic Blonde" błyszczy najjaśniej. Nie brakuje tu scen, gdzie w niemieckim, pachnącym latami osiemdziesiątymi, mieszkaniu kobieta musi sama pokonać przeważające siły wroga. Arsenał jest tu dowolny, od pistoletów, po stojące lampy.
Lorraine jest biegła zarówno w broni palnej, jak i walce wręcz. W czasie szamotaniny fruwają drobiny kurzu, dziury po kulach pistoletowych tworzą się jedna za drugą, a huki wystrzałów są ogłuszające nawet dla widzów. Ostra agentka nie patyczkuje się z wrogami. Kiedy skończy się jej amunicja, sięga po noże, pałki, a w ostateczności wykręca dłonie, czy powala na deski ciosem zapaśniczym. Każdy wyprowadzony cios, każda kolejna rana i otarcie są tu widoczne jak na dłoni. Jeśli coś łamie szczękę, to da się to niemal poczuć na sobie. Wisienką na torcie jest tu nakręcona jednym ujęciem, trwająca dobre kilknaście minut, sekwencja, gdzie Lorraine najpierw wdaje się z oprychami w wyczerpującą bijatyko-strzelaninę, by potem jeszcze mieć siłę na pościg samochodowy.
Film robi o tyle większe wrażenie, że wiele z tych scen zostało zagranych bez udziału kaskadera przez samych aktorów. Charlize Theron, odtwórczyni głównej roli, pokazuje na ekranie nie tylko charyzmę, ale takze zaciekłość. Lorraine to bezkompromisowa i zabójczo piękna agentka. Mimo bycia stereotypem "twardej kobiety", nie można powiedzieć, że Charlize się w tym idealnie nie odnajduje.
Jej dopełnieniem staje się David Percival, grany przez Jamesa McAvoya. Dziki, nieprzewidywalny, wygadany szpieg pasuje temu aktorowi wprost perfekyjnie. Zresztą, patrząc po paru ostatnich kreacjach Jamesa, mozna się pokusić o stwierdzenie, iż jest w stanie wcielić się w niemal każdą postać. Od dobrotliwego profesora Xaviera w "X-menach", po szaleńca o wielu osobowościach w "Split".
Drugi plan to także świetny miks aktorów i każdy z nich trzyma wysoki poziom. Od wcielającej się w dobroduszną, delikatną Delphine, Sofię Boutellę, przez zagubionego w zimnej wojnie Spyglassa, granego przez Eddiego Marsana, poprzez takie tuzy jak John Goodman czy Toby Jones, którzy są tu szefami wywiadów.
Muzyka Tylera Batesa to majstersztyk. Poza wspomnianymi wcześniej zespołami mamy jeszcze utwory Beatelsów, Led Zeppelin, Alice Cooper, czy też nieśmiertelne "99 Luftballoons" Kaleidy. A kiedy tylko akcja na to pozwala, uszy widzów wypełnia elektroniczne brzmienie lat osiemdziesiątych. Fani retro, czy po prostu klasyki poczują się tu jak w domu.
Spotkanie z "Atomic Blonde" to jak powrót do starych czasów. Jest to kino szpiegowskie w najlepszym wydaniu, gdzie każdy przekręt, każdy cios, i każdy wystrzał z pistoletu ma znaczenie. Warto obejrzeć i zanurzyć się w ten dość specyficzny klimat, którego tak bardzo brakuje w wysokobudżetowych hollywoodzkich produkcjach.
Napisz komentarz
Komentarze