[reklama2]
- Kiedyś siedząc przy komputerze odpaliłem są film "Murder Ball". Opowiadał o dwóch drużynach amerykańskiej i kanadyjskiej. To, co zobaczyłem, bardzo mi się spodobało. Poszperałem więc nieco w sieci i znalazłem namiary do trenera, który wtedy zajmował się jeszcze "Diabłami Łódź". Zadzwoniłem i dowiedziałem się, że zaprasza mnie na trening. Pojechałem, poznałem ludzi i zacząłem grać. Był jednak u mnie ten problem, że nie miałem prawa jazdy i za każdym razem musiałem załatwiać sobie kogoś, kto mnie na trening do Łodzi zawiezie - opowiada Kamil o początkach swojej sportowej pasji. Podkreśla pomoc przyjaciół, którzy się nim zajmowali i zapewniali transport.
- To był jednak zawsze jeden dzień wyjęty z ich życia. Pomyślałem, że jest w Tomaszowie tak dużo osób podobnych do mnie, że taka drużyna mogłaby powstać i u nas. W ten sposób pojawili się "Niedźwiedzie". Podzwoniłem po chłopakach. Zebrała się spora grupka chłopaków i osób, które nam pomagały. To tak jest, że osoby niepełnosprawne, grające w rugby mają swój serwis. Pomagają we wkładaniu nas na wózki, zakładaniu rękawiczek itd. Podnoszą nas na boisku, kiedy się przewracamy. To są bardzo ważne osoby, które zawsze przy nas były. Nie tylko na treningach ale również na wyjazdach - mówi o kulisach gry w rugby na wózkach
Podstawowym problemem tomaszowskiej drużyny był jednak brak profesjonalnych wózków do gry. Niedźwiedzie mieli tylko jeden wózek do obrony. Na boisku poruszali się na zwyczajnych wózkach inwalidzkich. Ulegały one uszkodzeniom po zderzeniach z "uzbrojonym" sprzętem sportowym.
- Wózek do rugby jest jak czołg. Ma on za zadanie powstrzymać przeciwnika na boisku. Z jednym wózkiem nie dało się pograć, bo to było tak, jakby ciężarówka wjechała w malucha. Można połamać nie tylko wózek ale i osobę na nim siedzącą. Wózki do gry pożyczaliśmy ale to w dłuższej perspektywie czasu się nie sprawdzało. Sprzęt jest robiony na miarę. Dlatego drużyna nam się rozpadła, to jakby założyć drużynę piłki nożnej i nie dać zawodnikom piłki- tłumaczy Kamil.
Wózki do rugby są drogie. Sprzęt renomowanych firm potrafi kosztować nawet kilkanaście tysięcy złotych. Na rynku są wózki polskiej produkcji, które można nabyć za połowę tej ceny. Warto przy tym pamiętać, że drużyna składa się z co najmniej czterech osób na boisku oraz zawodników, którzy wjeżdżają na zmiany. Ekipy mogą być mieszane, damsko - męskie.
Dominik, Kamil, Sylwek i ich koledzy na wózkach inwalidzkich poruszają się od blisko dwudziestu lat. Znaleźli się na nich w wyniku nieszczęśliwych zbiegów okoliczności. Kamil spadł z Grot Nagórzyckich, Sylwek (który na treningi dojeżdżał z Opoczna) skakał, jako młody chłopak z mostu do wody, Dominik swoją niepełnosprawność "zawdzięcza" wypadkowi komunikacyjnemu.
- Rugby jest bardzo konkretną formą rehabilitacji. Każdy trening jest bardzo, ale to bardzo wyczerpujący, szczególnie jeżeli ma się dobrego trenera. Trenerzy to często fizjoterapeuci. Dają nam niezły wycisk. To nie jest rehabilitacja bierna, gdzie idzie się do ośrodka, kładzie na leżance i ktoś porusza nogą albo ręką. My idziemy na trening, dzięki któremu możemy później normalnie funkcjonować. Jeździmy na wózkach na co dzień robiąc wiele kilometrów. Ostatnio byliśmy na obozie rugby'owym, podjeżdżaliśmy 3 kilometry pod górę Kamieńsk i daliśmy radę. Gdyby nie ten sport, siedzielibyśmy zamknięci w domach wpatrzeni w ekrany telewizorów i komputerów - dodaje Kamil.
- Fantastycznie byli też ludzie, którzy nam pomagali. Przychodzili na każdy trening. Przekładali, wyciągali z samochodów - przypomina Sylwek.
Napisz komentarz
Komentarze